Cisza w eterze
Ostatnie tygodnie to cisza zarówno, jeśli chodzi o blog jak i o działalność bieżącą. Złośliwy mógłby powiedzieć – poddał się, nie dał rady, zabrakło mu determinacji, słomiany zapał. W słowniku mógłbym znaleźć jeszcze wiele sloganów tyczących się ludzi, którzy nie zrealizowali planowanego projektu lub po prostu poddali się, ale nie ja. Wyciszyłem się bo 30 lipca czeka mnie kolejny sprawdzian związany z projektem BBT 1008 w 2018r. – brevet 300 km. To słowo brevet – certyfikat chyba na dobre już utkwi mi w pamięci i tak będą nazywał wszystkie wyjazdy powyżej 200 km. Nawet te organizowane w samotności – solo poza Fundacją Randonneurs. To będą moje certyfikaty!
Ostro popracowałem przez ostatnie 2 tygodnie. Nawet więcej niż powinienem dokładając trochę biegania. Chociaż z tym bieganiem to już przesada, bo zakwasy dostałem takie, że mięśnie tydzień mnie bolały i czułem jak same odchodzą mi od kości. To nie był dobry pomysł tuż przed długimi weekendowymi treningami. Pierwszy raz od dłuższego czasu wszystko poszło zgodnie z planem. Nie było skracania, kombinowania, wymówek itp. Wsiadłem, pojechałem po prostu dobrze się bawiłem. O chorobie, która spustoszyła mój organizm na początku miesiąca już zapomniałem i zacząłem budować pozycję przed ważnym startem.
„Jazda w trybie Zombie”
Po raz kolejny odpuściłem wyjazd nad morze. Nie jest on w chwili obecnej dla mnie aż tak istotny. Zwykłe 275 km do przejechania i tyle. Bez ciśnienia, potrzeby po prostu od tak. Na wyjazd do Miechowa szykowałem się jednak od początku roku także tutaj już nie ma przebacz. Ze słyszenia wiem, że imprezy są tam dobrze zorganizowane, więc dlaczego nie spróbować. Niestety nie tym razem. Powody? Dość absurdalne, ale i ważne. Na wyjazd musiałbym jechać w piątek na noc 465 km i pewnie skończyłoby się drzemką w samochodzie. Następnie start na 300 km, co w chwili obecnej zajęłoby mi około 13 – 14 godzin (marzenia to 12 godzin). Zanim bym się wykąpał, zjadł coś, pogadał z innymi kolarzami zeszły by mi kolejne 3 godziny i czekałby mnie nocny powrót do domu 465 km.
Szczerze? To ani nie miałbym z tego wyjazdu przyjemności tylko wszystko na zmęczeniu a ja tak po prostu nie chcę. Można katować się set kilometrów na rowerze, ale żeby była w tym przyjemność. Nie mam zamiaru jechać jak to Remek ostatni stwierdził w „trybie zombie”. Jedno jest pewne do Miechowa nie jadę!!!
Są też inne powody od finansowych począwszy a na „jebnięciu czegoś konkretnego na dniach młodzieży” skończywszy. Nie żebym był przesądny, przewidywalny dobrze, aby wszystko skończyło się bez incydentów, ale spoglądając na zachodnią część Europy spodziewać się można wszystkiego a po co kusić los!
Pytania i odpowiedzi
Co robić? Gdzie jechać? Pierwsza opcja Grodzisk Wlkp. – Frankfurt nad Odrą – Grodzisk Wlkp. To też trasa, która chodzi mi już po głowie od jakiegoś czasu. Kolejny niezrealizowany projekt, który w chwili obecnej odłożony został do szafy i czeka na realizację. Niech czeka …
Postawiłem na coś znanego, coś, co już jechałem, w 2013r., więc w głowie zostało. Trasa Grodzisk Wlkp. – Wałcz – Grodzisk Wlkp. to również 300 km. Jakoś odpowiadają mi północne kierunki ale z planowanym powrotem do domu. Limit czasu zakładam takim sam jak w klasycznych brevetach, punkty postoju poukładam sobie sam i mogę liczyć na zwózkę z trasy w razie jakikolwiek kłopotów. To plusy tej trasy.
Minusy to brak adrenaliny wyścigowej. Tego będzie brakować najbardziej gdyż w Pomiechówku ten stan prowadził mnie przez większą część trasy. Z drugiej strony będę mógł się przekonać jak zachowywać się będzie mój organizm, gdy jest wypoczęty, bez adrenaliny i głowa myśli.
Rower przygotowany jest perfekcyjnie. Moja dziewczynka powinna poradzić sobie bez większych problemów z tym wyjazdem. Lekko ją tylko dopieszczę smarując łańcuch i w trasę. Obawiam się trochę o pogodę, bo powiedziałem sobie, że nie ma przebacz – deszcz nie deszcz jadę. Tak czy inaczej w niedzielę stanę się po części inną osobą. Pogoda i dystans kształtują charakter
Najnowsze komentarze