Raczej jestem z tych ciepłolubnych czyli wychodzenie na rower w marcu a nawet w kwietniu nie jest w mojej naturze. Zdarzały się sytuacje, że byłem już na rowerze w kwietniu ale to było bodajże w roku 2016r. kiedy zaczynałem moją przygodę z ultrakolarstwem i jechałem na moje pierwsze zawody do Pomiechówka. Heh teraz już kości trzeszczą i raczej myślę o tym aby się nie zaziębić a nie dupę odmrozić na rowerze no bo przecież pierwsza część marca to jeszcze zima.
Wziąłem się trochę za siebie… znowu! Ile razy o tym mówiłem, ile razy o tym pisałem. Teraz już bez konkretnego celu. Tak jakoś się nakręciłem i moje treningi wyglądają zupełnie inaczej. Inaczej to nie znaczy że lepiej, może gorzej? Troszkę mniej pojeździłem zimą niż zawsze. Trochę zabrakło mi motywacji a trochę czasu. Rower w tym trzecim i najważniejszym roku stał się trzecim wyborem. Pierwszy praca, drugi firma – projekty a trzeci to właśnie rower! Trenażer trochę nudził.
Zacząłem częściej biegać i to nie wielkie dystanse tylko góra do 5km. Starałem się aby było to około 5 razy w tygodniu z tym, że zdarzało się w weekendy robić dwa treningi rano i wieczorem. Taki jeden cykl treningowy wyglądał następująco:
Po prawej stronie mijałem zawsze „siłownie pod chmurka” gdzie stado emerytów szczególnie w okresach letnich próbowało zrobić z siebie boga/boginię piękności. Gdy jechałem na rowerze lub biegłem podśmiechiwałem się pod nosem z tego ów towarzystwa… se myślę co za lokalna elita tutaj ćwiczy.
I niby nic a po kilku miesiącach ja stałem się „lokalnym wataszką”, bywalcem tego kompleksu sportowego. Pierwszy raz zrobiłem to jak z papierosami i alkoholem w latach młodzieńczych czyli wieczorem po kryjomu w czapce na głowie i w kurtce w której nigdy więcej już się nie pojawiłem. To tak na wszelki wypadek jakby ktoś mnie poznał!
A teraz? Teraz jestem już siłacz pełną gębą… lokalny atleta i jakby było lato to paradowałbym od przyrządu do przyrządu rozglądając się czy na drodze z krajowej z Poznania do Zielonej Góry nie oglądają mnie jakieś damy w wieku + 45 plus. Do niższego pułapu wiekowego już nie mam startu!
Nie no dobra a tak na poważnie między tymi biegami zacząłem robić sobie krótkie przerwy. Trzy przyrządy i pięć serii w tak zwane kółeczko. Najpierw 50 powtórzeń na nogi, potem 30 powtórzeń na klatkę piersiową i przedramiona a następnie 30 powtórzeń na ramiona i grzbiet i tak razy pięć. Za pierwszym razem kiedy tak się przeciągnąłem to na powrocie przy tych interwałach lampowych byłem już rzadki ale teraz jest już lepiej… i powiem wam, że nawet ten brzuch się zrobił bardziej twardy. Może typowego kaloryfera jeszcze nie ma ale powoli te „fafiry” (kto za komuny się wychował ten wie) zaczynają się tworzyć. Obmacuje się po tym jeszcze bebechu co kilka chwil i zaczynam myśleć, że to działa. Zaczyna się z tego wszystkiego robić coś ale do czego zmierzam…
Wsiadłem w niedzielę na ten rower i gaz… mówię sobie do Ptaszkowa i z powrotem. No i idę a gira zaczyna tak podawać, że to mało… 25, 26, 28 kilometra na godzinę to sobie mówię jak można to lecę dalej. Na skali 15 stopni, trochę czuję się przepocony ale idę… Kamieniec, Wąbiewo, Kotusz, Parzęczewo, Łubnica, Chrustowo no i Grodzisk a na budziku 29, 30, 32 kilometry na godzinę. Kurcze pytam się z czego to się wszystko wzięło. Ten pierwszy tegoroczny wyjazd rowerowy się opłacił i chodź stroje rowerowe nie zostały jeszcze rozdziewiczone to warto było te prawie 50 km przejechać w to niedzielne przedpołudnie… i tak się nakręciłem, że jeszcze wieczorem biegowy trening z siłownią w tle zrobiłem tylko sesje razy 3. Warto było…
Muszę od razu do tego się odnieść bo potem zapomnę i będzie już kicha… odgrzewany kotlet.
Już wcześniej powiedziałem sobie, że nie będę poruszał spraw zawodowych w blogu o ultrakolarstwie, ale tym razem znowu muszę… chcę. Robota… po wojskowemu wróć… praca ma niestety nieodzowny wpływ na moje przygotowania, treningi tym bardziej, że spędzam tam 1/3 mojego życia i niby nic, niby nic się nie stało … ale jednak.
Gdzieś kiedyś w telewizji usłyszałem stwierdzenie, że o zmarłych albo się mówi dobrze albo w ogóle. Ja tą tezę przeniosłem na inne aspekty życia, pracę, życie towarzyskie, znajomych itp. O ludziach mówi się albo dobrze albo w ogóle więc jak dobrze te koniecznie trzeba to poruszyć.
Dyrektor Wojciech bo o nim mowa w piątkowe popołudnie pożegnał się ze mną, z nami. Niby Dyrektor… nie ten, będzie następny. Nic bardziej mylnego bo gość miał w sobie coś czego nie można powiedzieć o wielu innych dyrektorach z którymi współpracowałem. Przyjmował mnie do pracy to raz, ale można się było się z nim dogadać. Mam wrażenie, że nadawałem z nim na jednej fali, otrzymałem od niego mega zaufanie bo polegał na moim zdaniu co w dzisiejszych czasach jest już rzadkością. Pracowaliśmy jakieś 13 lat temu w jednej firmie ale nigdy nie mieliśmy okazji się poznać i szkoda i tym bardziej jest mi niezwykle miło, że te 6 miesięcy mieliśmy okazji współpracować. Wydaje mi się… hm… nie jestem pewien, że tacy ludzie to dinozaury, że już ich nie ma, że albo umierają śmiercią naturalną albo po prostu odchodzą. Ta firma, która mu zaufa, która go zatrudni zyska mega pracownika. Ja co do kulis zwolnienia wypowiadać się nie będę… nie mój cyrk nie moje małpki… chodź ten kto mnie zna to wie, co teraz mogę przeżywać bo bardzo lubię o takich rzeczach mówić wprost.
Gość musiał wpłynąć na mój charakter bo nawet gdy teraz piszę o nim parę zdań opieram się chwilami o oparcie fotela i rozmyślam na ten cały temat. Z jednej strony coś się kończy a coś zaczyna.
Dlaczego jednak o tym piszę? Ponieważ ten ów Dyrektor zrobił coś czego 99,99% menadżerów wyższego wykwalifikowanego stopnia nie miała odwagi by zrobić. Fakt faktem, dostał bumagę. Pierdalnięcie musiało być ostre a szok wielki… myślę, że 99,9% osób pracujących zawodowo, wstała by od biurka, wyszła i nigdy więcej by nie wróciła. Co więcej „obluzgałaby” wszystkich dookoła i tyle w temacie… Przypuszczam, że wręczona bumaga była bez świadczenia pracy więc można było skoczyć gdzieś na rowerek, wakacje, odpocząć, zrelaksować się i ruszyć na podbój poszukiwania pracy.
Chłop miał jaja do ziemi, po kilku dniach wrócił do pracy to raz… zarchiwizował dokumenty to dwa… biegał po piętrach z obiegówką to trzy… i pożegnał się z nami, ze swoim zespołem jak prawdziwy szef. Klasa sama w sobie!
Puenta, która dotyczy wszystkich dziedzin życia ale też ultrakolarstwa. Bądź człowiekiem, pomagaj na trasie, ciągnij jak inny nie ma siły, oddaj dętkę jeśli ktoś potrzebuje, podziel się bidonem, daj batona bądź kurwa człowieka a jestem wręcz pewien, że kiedyś, ktoś, gdzieś napisze kilka zdań o Tobie tak jak ja o Dyrektorze Wojciechu….
Najnowsze komentarze