Czy rano to godzina 11?
Wypadałoby napisać kilka zdań na temat maratonu Tour de Silesia, na który pojechaliśmy w ubiegły weekend. Sportowo słabo czy z samego wyjazdu jesteśmy zadowoleni – oczywiście! Na trasę ruszyliśmy w piątek z samego rana … no właśnie czy rano można nazwać godziną 11, raczej nie a pogoda nie była na tyle komfortowa zarówno do jazdy samochodem jak i rowerem. Z nieba lał się żar a nasza maszyna, samochód techniczny nie posiada klimatyzacji. Ale co tam byle do przodu w nieznane nam tereny, śląski akcent.
Cyk, myk … hot dog i kawa…
Kościan, Krotoszyn, zahaczamy o Trzebnicę, po prawej mijamy Wrocław i już po czterech godzinach dojeżdżamy do Strzelec Opolskich. Hot dog, cola mały „cigareten” i dalej pchamy się do przodu. Powoli dosięgają nas pierwsze wzniesienia a następnie w tle zaczynam już dostrzegać pierwsze górki. W pewnym momencie zauważamy skręt na Górę Św. Anny gdzie za dosłownie 36 godzina wracam na rowerze ale o tym potem… Na miejsce zajeżdżamy około godziny 17:30, gdzie jeszcze parę minut czekamy na Marka… Trochę burczy nam w brzuchach ale jeszcze w tym momencie było to dla nas Malo istotne więc cyk… wypijamy kawę jemy przepyszne ciasto i z drobnymi zawirowaniami lecimy do Godowa na punkt kontrolny odebrać pakiety startowe. Tuż, tuż przed końcem, przed 21 jesteśmy na miejscu. Twarze dla nas raczej nieznajome ale w tłumie wypatruje Roberta Janika z którym witamy się i zamieniamy parę słów. Na miejscu nie zostajemy. Krzątamy się jeszcze chwilę i po pięciu minutach uciekamy do Warszowic na kolację i zasłużone spanie. Na szybko jemy „kiałbachę” … gotowaną i około północy śpimy już jak susły.
Rano pobudka i przed siódmą uciekamy na start. Zostaje nam dosłownie pięć minut… montujemy numery … uzupełniamy bidony i ciach … trzy… dwa… jeden… START!
Lecimy… nie minęło 500 m a cała grupa już „pojebała trasę” nie wiem czy wszyscy byli tak podnieceni czy ta temperatura już dawała nam się we znaki. „Nawrotka”… wracamy
Po wyścigu… około dziesiątej w niedzielę. Jesteśmy na MECIE! Czas … siódmy od końca czyli jakiś 113. Chuj było, minęło … do domu, kąpiel i kolo południa jesteśmy już na węźle Gliwice.
Ja potrzebuje spokoju….
To nie dla mnie. Praktycznie od piątku do niedzieli wszystko w biegu, wszystko na ostatnią chwilę. Brak czasu na refleksję, pogapienie się, porozmawianie … chwilę koncentracji. Pomijam już fakt wstania rano i na spokojnie wypicie kawy… spalenie „ćmika”… tak, tak wróciłem do tego ale za chwilę będzie znowu z tym koniec. Musimy to wszystko sobie przemyśleć… poukładać i zacząć to trochę lepiej organizować. Wyjazd udany, obiecujący chociaż dystans jak i góry które tam zobaczyłem zweryfikowały wszystko. Za rok będzie lepiej … tylko pytanie czy będę chciał tam wrócić?
Najnowsze komentarze