To już jest koniec…
Ostatnio dość często cytuje piosenki więc i tym razem to zrobię. Chciałby się zaśpiewać jak w piosence Elektrycznych Gitar „To już jest koniec…” no bo tak już jest. To mój ostatni wpis na blogu. 24 sierpnia 2018r. ruszę po swoje najskrytsze marzenie. Te dwa i pół roku minęło bardzo szybko… chciałby się powiedzieć za szybko. Przepracowałem to w sposób dość intensywny ale nie profesjonalny. Dobrze się tym całym czasem bawiłem. Wystartowaliśmy w międzyczasie w wielu fantastycznych wyścigach, poznaliśmy wiele ciekawych osób gdzie te znajomości przetrwały do dnia dzisiejszego. Było naprawdę ciężko ale fajnie.
Przypomnienie…
Zaczęliśmy od dwóch brewetów w Pomiechówku na dystansie 200 km na rozpoczęcie i zakończenie sezonu. W międzyczasie sam zrobiłem dystans 300 km i 400 km tak wokół komina. To były początki i rok 2016r. W roku 2017r. ukończyłem już pierwszy wyścig czyli Pierścień Tysiąca Jezior na dystansie 610 km i tym samym zrobiłem kwalifikacje do Bałtyk Bieszczady Tour 1008. Dodatkowo też pokręciłem się wokół komina ale drugą cześć sezonu po zakończeniu PTJ już sobie odpuściłem. Mocno popracowałem w zimę na przełomie roku 2017 i 2018r. i tym samym mocniej zaatakowałem sezon 2018r. Zaczęło się od Tour De Siesia na dystansie 350 km ale z mocnymi przewyższeniami. Trzy tygodnie później zameldowałem się na starcie maratonu Pięknych Zachód na dystansie 510 km organizując dzień wcześniej punkt kontrolny w Grodzisku dla dystansu 1001 km i 1900 km. Następnie odczekałem miesiąc i ponownie pojechałem na Pierścień Tysiąca Jezior gdzie dystans 610 km pokonałem w czasie lepszym do roku poprzedniego urywając 1,5 godziny. Na koniec rzutem na taśmę wystartowałem w Maratonie Kórnickim na dystansie 300 km.
Wszystkie te maratony były tylko prologiem, przygotowanie do tej jednej jedynej imprezy na starcie której stanę 24.08.2018r.
Głowa boli, głowa pęka…
Fizycznie czuję się przygotowany. Waga spadła do 86 kg i forma ewidentnie jest. Nie wiem tylko dlaczego gdzieś z tyłu głowy pojawia się strach, lęk jakaś wewnętrzna słabość. Im bliżej startu zaczynam zadawać sobie pytania czy dam radę czy jestem przygotowany. Co się stanie jak pęknę gdzieś w trakcie jazdy. To wszystko ryje mi głowę strasznie i właśnie takich myśli powinienem się wystrzegać bo to niewątpliwe oznaka słabości. Niestety to nie jest gra komputerowa, że jak w międzyczasie coś się nie uda to będę mógł zrobić reset i zacząć wszystko od początku. Do zyskania nie ma nic ale do stracenia jest bardzo dużo. Wiele pytań sobie zadaję czy wybrałem odpowiednią gadzinę, dzień, czy batony będą odpowiednie czy pić wodę czy izotona czy ubrać się na krótko czy na długo. Mam kurwa wrażenie, że sam narzucam sobie ogromną presję, która zaczyna mi ciążyć.
Z drugiej strony, to jest tak jak z przygotowaniem się do egzaminu do szkoły czy na studia. Dwa, trzy dni przed wydaje Ci się nic nie wiesz. Uczysz się, powtarzasz a do głowy nic nie wchodzi. W końcu zaczynasz wątpić a dzień przed egzaminem masz taką sraczkę, że wytrzymać nie możesz. Jeszcze przed wejściem na salę uczysz się, powtarzasz licząc na to że jeszcze się nauczysz… ale prawda jest taka, że gówno! Ty już wszystko umiesz, co więcej umiałeś to już trzy dni temu… i jak tylko wchodzić na salę i słyszysz pytania walisz do nauczyciela z odpowiedziami jak z armaty… jesteś najlepszy!
Po prostu ELITA!
Mam nadzieję, że podobnie będzie ze mną w piątek! Przeczekam start gdzie sraczkę będę miał na całego. To odliczanie, zdjęcia, gadanie! Jak tylko ruszę i po rozjeździe będę już sam (jadę na solo) wszystko już się poukłada. Dupa w siodełko się wkomponuje, złapie się odpowiedni rytm a ja będę po prostu jechał swoje. Wyłączę się ze wszystkiego. Nie będę myślał o niczym tylko posuwał się będę od punktu do punktu pokonując kolejne kilometry. I niech adrenalina trzyma mnie jak najdłużej abym do mety przyjechał jako zwycięzca. Po prostu ELITA!
Najnowsze komentarze