Na takie dni czeka się długo, czasami bardzo długo, aby zrealizować coś, co jeszcze pod koniec zeszłego roku było tylko moim marzeniem. To wszystko miałem już gdzieś w głowie poukładane, ale brakowało tylko konkretnego terminu. Ten przyszedł spontanicznie a ja za datę pierwszego wyjazdu powyżej 300 km wybrałem sobotę 30 lipca 2016r. Kłóciło się to z brevetem w Miechowie, ale te kwestie wyjaśnione zostały w poprzednim wpisie i nie ma, do czego wracać. Chociaż jest? Cieszę się, że te niepokoje związane z dniami młodzieży były tylko wymysłem mojej wyobraźni i wszystko zakończyło się pozytywnie. W takim razie trzeba zadać sobie pytanie czy nie żałuję, że nie pojechałem do Miechowa? Po części tak, chociaż wiem, że jeszcze tam się zjawię z drugiej strony względy finansowe cały czas pozostały.
W piątek czekała mnie wizytacja u mojej dietetyczki. Oktawia Kowala dba o to, aby miał odpowiednią wagę – powoli ją redukował oraz aby sił mi wystarczyło zarówno na pracę jak i na trzy, cztery treningi w tygodniu. Wszystko wyszło zgodnie z planem, więc zostało już same przygotowanie do wyjazdu.
Dzień wcześniej przygotowałem sobie rower, sprzęt, ubiór oraz trochę jedzenia. W sobotę z rana wyruszyłem zaraz o świcie gdyż planowałem wyjazd na około 13 godzin, więc nie chciałem do domu wracać w godzinach wieczornych. Jazda z samego rana rowerem jest fascynująca. Wszystko budzi się do życia a na drogach jest spokój jak nigdy. Na początku w Grodzisku trochę pokropiło, ale potem już starałem się uciekać przed chmurami, w czym pomagał mi lekko wiejący wiatr w plecy. Czułem się pewnie, byłem mocny, podbudowany i zmotywowany do tego, aby w sposób naturalny poradzić sobie z tym dystansem. Przejeżdżałem kolejno Opalenicę, Duszniki, Ostroróg kierując się do Czarnkowa, Trzcianki, aby pierwszą część trasy (138km) zakończyć we Wałczu. Odczuwałem trochę zmęczenie – naturalna rzecz, ale nie na tyle, aby nie poradzić sobie z drugą częścią trasy. Niestety ta pewność siebie zaczęła mnie gubić. Wyjeżdżając z Wałcza uzupełniłem jeszcze bidony i wypiłem małą kawkę na dobry początek drugiej części mojej trasy. Tak jak 30 kilometrów przed Wałczem do pokonania miałem wzniesienia tak na powrocie ten sam odcinek miałem do pokonania z górki. Niestety nie była to przyjemna jazda. Około południa wzmógł się mocny wiatr, który mocno dawał mi w kość. Irytowało mnie to bardzo gdyż nie lubię tego typu pogody tym bardziej, że pod wiatr wracałem już do samego domu. Trasa była mi dobrze znana, ale z minuty na minutę coraz bardziej słabłem. We Wałczu minął mnie jeden z kolarzy, który również w tym dniu pokonywał podobny dystans. Był naprawdę mocny, co było widać. W mgnieniu oka zniknął z mojego radaru i nadal jechałem solo. Z tym samym kolarzem przyszło mi się spotkać w Czarnkowie, czyli 40 km dalej, ale jak to się stało to do teraz tego nie wiem. Zamieniliśmy parę zdań i już razem ruszyliśmy w dalszą podróż. To nie był dobry pomysł z mojej strony i wiedziałem, że będę go zwalniał. Wspinając się na wzniesienia w Czarnkowie jeszcze na mnie poczekał, ale potem już się rozstaliśmy tak szybko jak się poznaliśmy i znowu jechałem sam. Bardzo chciałem zjechać z ruchliwych tras, ale stało się to dopiero w Obrzycku gdzie dalej kierowałem się już w stronę Dusznik. Na 230 km mojej wyprawy przyszły moje pierwsze poważne kryzysy. I to nie takie gdzie bolała mnie ręka, noga czy tyłek tylko takie gdzie po głowie chodziła mi rezygnacja. Mocno opadłem z sił do tego stopnia, że musiałem na spokojnie usiąść i kilka minut odpocząć. Teraz po zakończeniu wyjazdu, gdy głowa już ochłonęła wiem, jakie popełniłem błędy, ale o tym później. Ten odpoczynek to była dobra okazja do podładowania baterii w nawigacji i zjedzenia ostatniego batona energetycznego, jaki mi został. Ruszyłem znowu w trasu, ale kryzys nie minął on dopiero nadchodził i tak naprawdę dopadł mnie na poboczu około 2 kilometrów przed Sękowem.
Usiadłem na poboczu. Nogi miałem jak z waty. Byłem piekielnie głodny, ale w plecaku była pustka. Nie chciało mi się nic a tym bardziej jechać na rowerze. Czułem się jakbym na jednym ramieniu miał małego diabełka a na drugim aniołka. Obie te postacie notorycznie się przekrzykiwały w swoich racjach a ów głosy przechodziły przez moją głowę.
Diabełek jak mantra powtarzał – Maciej daj sobie spokój z tymi rowerami. Szkoda czasu. Czy nie lepiej Ci było jak pod płotem zjadłeś cztery rogate i do tego wciągnąłeś paczkę papierosów? Grilla można było zrobić i się wyluzować.
Na to słychać było głośne krzyki Aniołka – Daj mu spokój czarny!!! Nie widzisz, że on kształtuje swój charakter, że ma cele do zrealizowania! Jeśli teraz się podda to poddawać się będzie zawsze przy próbie realizacji każdego projektu.
Czarny cały czas krzyczał nie dając sobie wytłumaczyć – kształtować charakter można pijąc browary i leżąc na kanapie…
Nie mogłem już dłużej tego słuchać. Czarny męczył mnie cały czas, aż w końcu pewnym ruchem ręki strzepnąłem go z ramienia i powiedziałem do siebie stanowczym głosem – Wsiądź na ten pieprzony rower i zrealizuj cel, który sobie założyłeś. Dość beczenia tylko jazda do przodu. Jeden ruch korby i drugi ruch korby i tak do przodu.
Udało się. Ta wewnętrzna motywacja mi pomogła. Przed Dusznikami zjadłem jeszcze obiad, który dał mi tyle energii, aby dojechać do domu. Za Dusznikami a bliżej Buku to tak jakbym był już w domu. Na koniec jazda do Kotowa, którą potraktowałem, jako rozjazd i czas zakończyć tą przygodę.
Statystyki nie powalały na kolana, ale jak na pierwszy raz to byłem zadowolony głównie z tego, że spróbowałem i w taki czy inny sposób dałem radę. Następny razem a taki na pewno będzie będę bogatszy w doświadczenia z tego pierwszego razu. Co mnie zgubiło to pewność siebie i brak pokory. Byłem wręcz pewien, że zrobię to w 12 godzin. Mało wypitych płynów w trakcie jazdy i mało kalorii spowodowało, że tak mocno opadłem z sił. To była świetna przygoda, ale też dobra nauczka na przyszłość. Można powiedzieć, że długi dystans zweryfikował wiele, ale na pewno nie spowodował tego, aby się poddał. Dostałem jeszcze większego kopa do pracy i wiara w to, że ukończę BBT 1008 w 2018r. z dobrym wynikiem cały czas się we mnie tli.
Najnowsze komentarze