O Wyprawie Roku już dawno zapomniałem, ale czasu brakuje nawet na napisanie obszernej relacji. Cieszę się bardzo, że wróciłem do normalnych treningów, bo ostatnie tygodnie były niepoukładane. Teraz wszedłem już na normalne moce treningowe i przygotowuje się do kolejnego brevetu, czyli 300 km w Miechowie. Niestety dałem się namówić na czwartkowego orlika i do teraz liżę po nim rany. Jednak w piłce pracują inne partię mieści i zakwasy czułem nawet w ramionach. Jednak wiem jedno piłka to nie jest już moja bajka tym bardziej, że ta drużyna straciła charakter. Czwartkowe „dni świstaka” jeszcze kiedyś mi odpowiadały a teraz najzwyczajniej w świecie zaczęły mnie nudzić. Mógłbym szczegółowo to opisać, ale szkoda czasu! W piątek miałem test, czyli do pokonania w 30 minut jak największą odległość. W trakcie testu nie patrzę na parametry treningowe tyko gnam do przodu ile sił. Zmieniłem trochę trasę gdyż z początku test robiłem w kierunku Kąkolewa, a następnie przeniosłem się na trasę do Woźnik. Ona jednak zarosła jakbym przedzierałem się po buszu i tym razem ostatnie godzinne treningi robię w stronę Kamienica a dokładniej Ptaszkowo, Cykowo, i na rozjeździe nawracam powrotem w stronę Ptaszkowa. Bardzo fajna trasa z dobrym asfaltem.
W sobotę zrobiłem sobie dzień przerwy, bo bóle mięśniowe po czwartkowej piłce i piątkowym teście wychodziły ze mnie niemiłosiernie. W niedzielę czekał na mnie najdłuższy treningi, czyli 3 godziny 25 minut z rozgrzewką i rozjazdem. Akurat teraz miałem ochotę potrenować blisko domu, 11 kilometrowa pętla powtórzona 8 razy wyjaśniłaby cały trening jednak w ostatniej chwili zmieniłem plany i wybrałem się w okolice Dusznik. Dłuższe trasy kształtują charakter i budują dyscyplinę treningową. Pękło 70 km i jestem z tego zadowolony tym bardziej, że mój rower nie spisuje się najlepiej od zakończonej wyprawy rowerowej. Kłopoty z wolnobiegiem oraz bijące z tyłu koło nie daje mi odpowiedniego komfortu treningowego. Nie martwię się tym za bardzo, bo „nowe dziecko” czeka już do odbioru. Wszystko montowane jest na miejscu tylko odpowiednie ustawienie zrobimy już w sklepie za pomocą trenażera. O tym szczegółowo napiszę w osobnym poście, bo jest, o czym pisać.
Wziąłem się też za siebie, jeśli chodzi o wyżywienie. Dzięki ultramaratonom, dzięki tej całej akcji rowerowej nie palę już 5 miesięcy i 12 dni i najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle mnie do tego nie ciągnie. Niestety zapłaciłem za to ogromną cenę, czyli drastyczny skok wagi, który związany był tak naprawdę z brakiem odpowiedniego cyklu żywieniowego. Jadłem może nie dużo, ale bardzo chaotycznie i nie było w tym regularności. Postanowiłem zrobić z tym porządek. Oktawia Kowala, dietetyczka, która działa terenie Grodziska postanowiła zmierzyć się z tym problemem. Mam cel, aby cykl żywieniowy zmienić i za bardzo nam się z tym nie spieszy. Tutaj ważny jest profesjonalizm a głównie chcemy skupić się na żywieniu przed, w trakcie oraz po treningu tak, aby cały czas organizm miał siły do funkcjonowania na pełnych obrotach.
Nie zapominam oczywiście o podsumowaniu maja! Myślę jednak, że będą to trochę mylne informację bo zlane będą z wyprawą roku ale tak czy inaczej pokonałem w maju 1073 km jadąc przez 72:41:46 i spalając przy tym około 30 tys. kalorii. I co jest w tym wszystkim najlepsze to, że nie spadłem z wagi ani jednego kilograma! Myślę, że można to odnotować w jakieś księdze rekordów. W tym miesięcy nie mam generalnie żadnych planów tak, więc licznik znowu zatrzyma się na około 250 – 300 km.
Najnowsze komentarze