Ostatni sprawdzian przed BBT 1008 przede mną, ale nadal mi się nie chce jeździć. Czym to jest spowodowane to nie wiem… brak motywacji, może te upały (STOP! Już był gagatek co brak formy zrzucał niedzielnymi upałami) … Cieszę się, że jest jeszcze trochę startów i tak naprawdę tam można szlifować swoją formę … po prostu startowo.
Tak, tez stało się i tym razem i to nie bez ogromnej pomocy Johnego, który zna wszystkich i wszędzie i przy okazji wydębił dla mnie miejsce w Maratonie Kórnickim. Najpierw miała być 500-tka, ale gdy emocje już opadły i pomyślałem sobie, że dwa tygodnie przed najważniejszym startem nie ma co się żyłować to przepisałem się na 300-tkę… eh trasa koło mojego „fyrtla” więc tym bardziej będzie fajnie. Praktycznie około 250 km tej trasy objechałem z większymi lub mniejszymi przerwami także będzie fajnie. Dobre miejscówki na fajeczkę i piwko… bezalkoholowe są mi znane więc pojadę dość spokojnie i bez stresu. Zresztą co tutaj się stresować jak to tylko 300 km.
Coś poruszać się musiałem bo znowu zaczęła mi się „opona pojawiać”… kurde czy ja kiedykolwiek się wycieniuję… chyba nigdy chociaż waga w pewnym momencie pokazała 85,9 gdzie jeszcze na początku maja było pod 93 kg. Dobrze zrobiona robota, mniej hasła „grubo i tłusto” no i może trochę fajeczki pomogły choć jeszcze z tymi paskudami się nie uporałem.
W niedzielę turystycznie, klasycznie moim nowym rowerkiem marki KROSS 5.0. Fajne cacko za niewielkie pieniądze… to raz, a dwa to mamy już takie same rowery z Betką także w trasie wygląda to dość fajnie. Z drugiej strony kupiłbym może 7.0 ale narażałem się na komentarze, chociaż nie mówię, że takie mogłyby być – a dlaczego ja mam numer 5.0 a Ty 7.0. Masz lepszy model? Siłą rzeczy wolałem tego typu pytań unikać i mamy takie same … i już. Niestety na pierwszy raz 70 km to dużo nie jest ale rower nie jest ustawiony… siodło, pedały, bloki, buty itp. I klops gotowy. Po 20 km bolał mnie Achilles w lewej jak i prawej nodze i już wiedziałem, że to przez złe ustawienia roweru … stary wyjadacz już jestem… ale lecieliśmy powolutku ze średnią 15 km/h w kierunku Wolsztyna. Taki wyjazd można powiedzieć bez historii. Basen, jezioro, piwko i do domu. Rower przetestowany!
Wracając jeszcze do tego „Kórnickiego” to on tez trochę wyjaśni. Oby tylko takiej „lampy” nie było. Temperatura 35 stopni to lekka przesada. Zresztą na liście startowej będzie kilka znajomych twarzy to i może ta temperatura nie będzie aż tak przeszkadzać. Tu się pogada, tam się pogada i po sprawie. A jadę… jadę pierwszy raz z myślą, że jak nie będzie mi się chciało a istnieje takie prawdopodobieństwo to się wycofam i pojadę do domu. Nie, że jestem leniwy bo jazda sprawia mi nadal ogromna frajdę. Chodzi o to, że jeśli gdzieś tam mocno zaboli, szczyknie to nie będę ryzykował większej kontuzji tylko dom, basen i odpoczynek. Ciekawi mnie też jak poradzi sobie Rafał Pniewiski na swojej „poziomce” śmigający pomiędzy tymi Tirami na starej „dwójce” lub w koleinach na trasie Stęszew – BUK? To jest chuj… pytanie jak my wszyscy sobie tam poradzimy… oby tylko cześć tych kolarzy nie odbiła nad Strykowskie i tam delektowała się dalszą jazdą ale na rowerze wodnym… dobra trochę przesadzam ale po drodze trochę tych jezior będzie także opcji do zmiany planów na ten sobotni dzionek będzie… a w niedzielę pewnie znowu basen… a co tam kto bidnemu zabroni bogato żyć a jak będzie bieda to nad jezioro pobawić się sinicami…. 🙂
Łe… no i nasz maraton. A to poszło pełna parą. Na liście jakieś 28 osób…. Więc pod względem osobowym imprezka na pewno się uda. Co do samej organizacji to jest to jedna wielka niewiadoma. Można na dzień dzisiejszy powiedzieć, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik… walczymy, pracujemy, działamy a czasu ciągle mało.
Najnowsze komentarze