Miało być dobrze wyszła choroba
Nic nie poszło zgodnie z planem. Nadchodzący jak i zeszły weekend miałem już zaplanowane pod kątem treningów pod 300 km w Miechowie. Niestety nic z tego nie wyszło i chyba pierwszy raz nie jestem w 100% niczemu winien. Na początku zeszłego tygodnia zaplanowałem wyjazd do Ustronia Morskiego. Ta trasa rowerowa chodzi mi po głowie już od zeszłego roku i już po raz kolejny nie mogę się tam wybrać. Od dawna nie byłem już tak mocno nastawiony na wyjazd jak w zeszłym tygodniu. To miał być dla mnie prezent na moje urodziny. Tak… nastąpiła zmiana kodu, ale na szczęście „trójka” została z przodu – niestety ostatni rok. Na wyjazd zaplanowane miałem praktycznie wszystko z urlopem włącznie. Trening w środę w zeszłym tygodniu miałem dość intensywny – interwały, przeklęte interwały. Tego dnia zmarzłem, bardziej niż w inne dni. Wiało bardzo mocno, dlatego nie oddalałem się za bardzo od domu. Trening tak wokół komina, nic nadzwyczajnego i koło 21 byłem w domu. Już wtedy, gdy wróciłem do domu byłem jakiś nieswój jednak nie pierwszy i nie ostatni raz. Czwartek z rana wydał się normalnym dniem. Jeszcze około godziny, 11 gdy odbyłem spotkanie z klientami było wszystko ok. Gardło zaczęło mnie boleć po godzinie 12 jednak mając w głowie wyjazd następnego dnia zażyłem jakieś leki i raczej mocno się tym nie przejmowałem. Podświadomie jednak czułem się coraz gorzej a o 16 godzinie w drodze na pociąg poczułem pierwsze syndromy łamania w kościach. To wtedy pierwszy raz doszło do mnie, że mogę nie pojechać, ale starałem się te przeklęte myśli odpychać gdzieś na bok. W domu wylądowałem około 17 i miałem do wyboru dwie czynności: drzemkę albo pakowanie się na wyjazd. Wybrałem to pierwsze a spakować na wyjazd zawsze się zdążę. Gdy wstałem o 20 godzinie wiedziałem, że już nigdzie nie pojadę no chyba, że do lekarza. Stan podgorączkowy pogrążał moje wszystkie plany. O 24 miałem już mega gorączkę, bo 39.7 temperatury i to nie były żarty. Na drugi dzień odwiedziłem lekarza i na kolejny tydzień zostałem uziemiony w łóżku. Tak zaprzepaściłem rowerowy weekend nam morzem i niestety nic na to nie mogę poradzić.
Start w Miechowie mam 30 lipca 2016r. tak, więc miałem mieć dwa dłuższe treningi. Bardzo myślałem o brevecie na Kaszubach, jako formie przygotowania pod start w Miechowie, ale nie wyszedł ani wyjazd nad morze ani brevet na Kaszubach. Generalnie nic nie wyszło i to zaczyna mnie najbardziej martwić. Czas na przeorganizowanie planów i poukładanie wszystkiego od początku. Będę miał jeszcze w sumie jeden tydzień na dłuższą jednostkę treningową. Jak dobrze pójdzie to postaram się kontrolnie jakieś 200 km gdzieś przejechać.
Styl randonneurs to nie wyścig
Mocno zabieram się za część marketingową Grodziskiego brevetu, bo ta część mocno szwankuje a do startu zostało już tylko 30 dni. Nie spinam się, aż tak bardzo, bo sama inicjatywa wyszła dopiero w połowie kwietnia tego roku tak, że na samą organizację nie miałem za dużo czasu. Kichać organizację – zdążyłem się dowiedzieć, że pierwsze brevety startowały sprzed sklepu spożywczego i było wszystko ok. Jazda w stylu randonneurs to nie wyścig. Ze strony randonneurspolska.pl można wyczytać, że „Brevety nie są wyścigami, więc kolejność na mecie nie ma znaczenia, liczy się wyłącznie fakt ukończenia przejazdu w określonym limicie czasu, przy czym limit określony jest od góry i od dołu. Każdy punkt kontrolny włącznie z metą jest otwarty przez określony czas. Zawodnik, który przybędzie na punkt kontrolny wcześniej niż godzina jego otwarcia musi poczekać. Zawodnicy mogą jechać samotnie lub w grupach. Nie mogą natomiast, poza punktami kontrolnymi, korzystać z żadnego zorganizowanego wsparcia z zewnątrz”.
Najnowsze komentarze