W jakiejś bramce jest zawsze ZONK!
Sam muszę wsiąść na rower i trochę powalczyć bo znowu zaczynam odpuszczać. W tygodniu wskakuję na półtora godzinne treningi ale przydałaby się dłuższa trasa. Teraz „latam” do 40 km praktycznie w to samo miejsce. Jakieś 200 km powinno mi wlecieć a i może 300 km by się przydał tak na zakończenie sezonu. Nie poszło mi nad morze (Ustronie Morskie) … kryzysy i w ogóle powodują, że trzeba jeszcze trochę popracować.
Ok. jest plan na trening… misja Karpacz, którą już planowałem w zeszłym roku. To tylko 220 km więc w 10 godzin powinienem to z „palcem w tyłku” opitolić. Dzień przed startem przeglądam prognozę pogody. Trochę kiszka bo z piątku na sobotę ma padać a ja mam jechać w sobotę o 4 rano. No cóż bywa. Budzik nastawiony na 3 rano i ZONK! Wstaje o 7 rano. Wiem, że już nie jadę bo po pierwsze trochę późno a po drugie nie chciałbym aby Beata na mnie czekała w Jeleniej Górze około sześciu godzin.
Szybka zmiana planu. Zamieniam rower na turystyczny do tego dokładam rower Beaty i lecimy na wycieczkę rowerowo turystyczną na weekend. Pierwsza stacja – przystanek Karpacz, godzina trzynasta. Meldujemy się w pokoju przebieramy i już jesteśmy w siodłach. Kierunek – Zapora Pilchowicka. Niby 20 km ale jest trochę górek po których „skaczę jak łania”. Jest forma, to się czuje a to tylko mój wysłużony UNIBIKE a co by było jakby był „moją dziewczynką”. Szkoda gadać. No dobra ale pilnuje Beaty, instruuje jak trener personalny i chodź logistycznie jestem w „czarnej dupie” (tym na wyprawach zajmuje się Żaba) docieramy na miejsce. Spokojnie, bez pośpiechu objeżdżamy całe jezioro Pilchowickie i wracamy w stronę Jeleniej Góry.
Ja ten cały wyjazd potraktowałem jako trening mentalny. Odpoczynek przed nadchodzącymi zmianami. W hotelu szybki prysznic, basen i lecimy na Karpacz na kolację. Tam spędzamy około godzinki i wracamy spać.
Zapadnia w zamku Czocha…
Rano odnowa… tylko po czym jak dzień wcześniej zrobiliśmy 40 km. Ale ok sauna, basen i mega mocne śniadanie i atakujemy Zamek Czocha (samochodem). Byłem widziałem ale nic nie stoi na przeszkodzie aby zobaczyć jeszcze raz. Tym razem jestem trenerem mentalnym. Sprawdzam, obserwuje czy Beata nadaje się na wyprawy czy pozostanie mi kupić jej rower stacjonarny w domu.
W Zamku Czocha spędzamy dosłownie dwie godziny i lecimy dalej w stronę niemieckiej granicy. Łęknica to nasza stacja docelowa i rowerowe zwiedzanie dawnej Kopalni Babina. Tam zawsze był ogień i tak było tym razem. Dodatkowo jedziemy zwiedzić Park Mużakowski, inaczej Park Muskau . W tych malowniczych plenerach można by było siedzieć godzinami a My mamy raptem 3 godziny.
W godzinach popołudniowych wracamy już do Grodziska odwiedzając po drodze Kozacką Chatę czyli miejsce gdzie dwa lata temu na wyprawie roku nocowaliśmy na dzikusa za stacją benzynową. Bardzo dobra karkówka z grilla i szaszłyki przyciągają kierowców z całej okolicy… jak również rowerzystów.
No dobra, no dała radę…
Do domu zajeżdżamy w godzinach wieczornych. Z treningu były nici ale wycieczka była przednia. Daliśmy radę, spędziliśmy wspólnie czas i to była nasza odskocznia za zeszłotygodniowy brevet w trakcie którego spaliśmy chyba dziesięć godzin. I pewnie wszyscy czekają na podsumowanie czy się nadaje? Tak nadaje się: zdeterminowana, dzielna, odważna, zawzięta to same pozytywne cechy globtrotera. Może za dużo skacze z aparatem to absorbuje trochę czas no ale cóż taka już jest ta nasza Beata 🙂
Najnowsze komentarze