Kalendarzowa wiosna … ale tylko w kalendarzu, bo na dworze jest piekielnie zimno. Jestem osobą ciepłolubną. W domu nagrzane minimum +23 stopnie a na rower wybieram się jak temperatura na słupku skoczy powyżej 15 stopni, ale nie tym razem. W tym roku planuję podejść do tematu Maratonu Rowerowego Dookoła Polski na dystansie 3200 km. Kurde dużo, głowa tego nie obejmuje na ten moment a to może być problem bo głowa w jeździe długodystansowej jest najważniejsza… ale nie o głowie będę pisał. To nie ten moment.
W tym roku trochę szybciej rozpocząłem przygotowania na powietrzu właśnie za sprawą zbliżającego się już dużymi krokami MRDP. Wspólnie z moim kolegą Łukaszem zaplanowaliśmy sobie dłuższą wyprawę w ramach treningu. Byłem głównym dowodzącym tej wyprawy, więc wybrałem najlepszy dzień, najlepszą pogodę i najlepszy wiatr… ten w plecy. Nic bardziej mylnego … wszystko było na odwrót, ale od początku.
Ruszam na spokojnie z grodziskiej enklawy o 6:00 rano i w Siedlcu melduje się około 7:30. To takie małe przetarcie, mały rozruch. Szybka kawa i ruszamy w trasę. Wiaterek wieje w plecy na skali osiem stopni wszystko zgodnie z planem… do Międzyrzecza. Niestety od tego momentu dzieje się wszystko na odwrót. Zachodzą chmury, zaczyna padać. Ok., myślę sobie trochę deszczu nikomu nie zaszkodzi, zaraz przejdzie. W końcu ma być piękna pogoda. Ale zaczynają się małe wniesienia i cały czas pada, coraz mocniej . Na początku sezonu … hm…
Następnie wiatr zmienia kierunek od zachodu i tak kolejne 100 km do Kostrzyna nad Odrą mocno… mega mocno prosto w twarz aż mój „koń w cholerę” zaczyna mocno prychać i protestować. Jak nigdy a przecież to jest Cannondale Synapse! Mam już dość. Wszystko jest mokre, nogi przemarznięte ale plus jest taki, że głowa jest wyczyszczona ze wszystkich problemów. Tak właśnie powinno być na ultra. Jak jest inaczej to z doświadczenia wiem, że się poddasz. Nie ukończysz!
W Kostrzynie nad Odrą się odwracamy i jedziemy z bocznym mordercą. Ten wiatr to przekleństwo, plus jest taki, że przestało padać. Na chwilę! Cały czas jedziemy trasą 31, pustki są takie jakby przez świat kataklizm przeszedł. Samochodów bardzo mało, więc do Gryfina zajeżdżamy około godziny 22:00 i meldujemy się na Orlenie. Szybki „schab”, czyli Orlenowska kanapka ze schabowym, krótka pogawędka z załogą… jak zawsze i dalej w trasę.
Z tym Orlenem to tak sobie pomyślałem, że do Pana Obajdka mógłbym napisać o sponsoring i stać się nocnym ambasadorem tej marki. Takim motywatorem załogi trochę do pogadania a trochę do pozawracania tyłka.
Dobra, ale do brzegu. Ze Szczecina wyjeżdżamy po pół godzinnej przerwie i pchamy się na Wolin zaliczając przydrożne stacje, przystanki oraz dworce kolejowe. Po prostu kolarz turysta. Z wyspy Wolin do Świnoujścia to już raptem 30 km. Po drodze mijamy jeszcze stada saren, lisa i inne zwierzaki także na zjazdach nie jedziemy szybko. Na promie meldujemy się punkt 5:00 rano. Jest sukces!
Podsumowanie: Jak na początek sezonu to nie było źle, ale jak to w żargonie młodzieżowym się mówi „dupy nie urywa”. Chyba nie dobrałem odpowiednich butów także mega zmarzłem. Robotę zrobiły worki foliowe i nogi jakoś wytrzymały. Jedzenie było ok. Nawodnienie też „luźne gacie”. Do deszczu jestem przyzwyczajony jednak wiatr w pierwszej części trasy wyssał ze mnie trochę energii. Trzeba na to trochę uważać. No i kilka cyfr:
Dystans: 370 km,
Czas: 23:00
Średnia prędkość: 16,3 km/h
Kalorie: 9.312 C
Wzrost wysokości: 1096 m
Jak spadać to z wysokiego konia. W tym roku miałem pojechać na Piękny Zachód, ale koszty powaliły mnie na kolana. Jakiś czas temu nie myślałem, że nie będzie mnie stać na wyjazdy ultramaratonowe ale faktycznie nie stać mnie na to. Życie! Ale można sobie „podarować odrobinę luksusu” jak to gdzieś kiedyś usłyszałem i tak też zrobię. Mój kolega Krzychu wymarzył sobie, aby wystartować w Tour de Silesia… odważnie a to jest mega trudny ultra maraton szczególnie dla ludzi, którzy mieszkają na nizinach a próbują sobie tłumaczyć, że są mega mocni w górach. Może i tak jest, ale ja chyba do tych osób nie należę. Grubas ze mnie, więc pchanie tego cielska pod górki nie należy do przyjemnych.
Miałem już okazję brać udział w tym jakże trudnym ultramaratonie i nie wspominam go zbyt dobrze. Chodzi mi oczywiście o wynik sportowy, bo organizacja była na mega dobrym poziomie no i cena jest też akceptowalna to raz. Dwa to, że lubię śląskie klimaty i gdy jadę samochodem to zatrzymuję się na stacjach benzynowych, bo rozmowa w śląskim klimacie strasznie mnie uspokaja.
Krzychu wybrał sobie mnie na przewodnika tej imprezy tylko jeszcze nie wie jednej rzeczy, że ja na niektóre podjazdy rower wprowadzałem a nie wjeżdżałem hehe… Tym razem może być podobnie tylko jest jedno ale, ja ten wyścig ukończyłem… dałem radę, więc nie mam nic do stracenia. Mogę sobie potrenować i spróbować poprawić sobie czas. Nikomu nie muszę już niczego udowadniać.
Na spokojnie zrobię wszystko i wykorzystam całe doświadczenie, jakie mam, aby i on dołączył do tego zacnego grona kończących ten wyścig. Jest to mega przeżycie. Impreza odbywa się maju, więc liczę na to, że po pierwsze pandemia odpuści no i pogoda dopisze.
Cieniuję się trochę, aby trochę kilogramów zeszło ze mnie. Wtedy to na pewno będzie mi łatwiej i jak to mówił Piotr, mój główny motywator przed wjazdem na Pradziada:
„Nie napinaj się, to góra zdecyduje czy ją zdobędziesz czy nie. Możesz bardzo chcieć, ale nie masz w tym temacie nic do gadania”
Dużo w tym wszystkim prawdy i mam nadzieje, że i Krzychowi góry pozwolą na to, aby je zdobyć.
Walentynki już były ale My z Beti od czasu do czasu na randki lubimy sobie „skoczyć”
Tym razem prawie 50 km i trochę ponad dwie godzinki i znowu jesteśmy szczęśliwi. RUDY randka bo tak nazywał się ten trip przebiegała w dość zmiennych warunkach atmosferycznych. Wietrzysko straszne więc lokalne przystanki były dla nas jak zbawienie. „Kitramy” się tam i zawsze chwilę odpoczywamy.
Martwi nas to, że pod dużym znakiem zapytania stoi kwietniowy gravelowy Grodziski Maraton. Główne problemy to trasa z która nie możemy sobie poradzić bo nie mamy rowerów aby cokolwiek objechać. Na pomoc przychodzicie nam oczywiście Wy i jest duża nadzieja, że trasę uda się jakoś zmontować. Ekipa bukowska już pracuje nad trasą, czekamy na jej propozycje. Pewnie trzeba będzie ją jeszcze objechać ale myślimy że na naszych turystykach damy radę. Nie celujemy tutaj w jakiś mega wyścig a raczej potraktujemy to jako otwarcie sezonu rowerowego co zawsze w tym czasie miało miejsce. Jeszcze jakiś czas temu sezon zaczynaliśmy od brevetów organizowanych przez Fundację Randonneurs Polska. Pomiechówek był zawsze znakiem rozpoznawczym rozpoczynającego się dla nas sezonu.
Mam wrażenie, że teraz kręcimy kilometry na trenażerach nie mając kompletnie celu do jakiego dążymy. Szukamy sobie chyba od dwóch lat legendy, którą chcemy realizować. To jest strasznie męczące. Zawsze cele napędzają człowieka do działania. Tak było chociażby z nami gdy przez dwa i pół roku przygotowywaliśmy się do Bałtyk Bieszczady Tour 1008, który ukończyliśmy w 2018r. Jakoś pieniędzy było wtedy mniej i z czasem było ciężko ale parliśmy do przodu.
Z drugiej strony nie ma co narzekać. Od pewnego czasu coś zaczyna się klarować. Nowy pomysł zaczyna się rodzić.
Pisząc w przenośni to jest jak z zasadzeniem rośliny. Najpierw trzeba wybrać sobie ziarno, potem przygotować grunt, następnie zasiać, pielęgnować na końcu zebrać plony. Oby się udało bo Beti nawet kaktusa potrafi zasuszyć.
I nawet gdyby kwietniowy maraton się nie odbył to sierpniowy odbędzie na 100%. Jedno jest pewne przygotujemy się do niego na 100% jak co roku!
Ostatni raz na dworze byliśmy na przełomie sierpnia / września 2020r. Po Bałtyk Bieszczady Tour 1008 wyjątkowo nam się nie chciało to raz a dwa od pewnego czasu zaczęliśmy trenować pod okiem Marcina Robakowskiego i trenażer stał się naszym przyjacielem.
Dzisiaj wykorzystaliśmy mega okazję a że jesteśmy ciepłolubni to wyskoczyliśmy naszymi Cannondale www.cannondalebikes.pl zwanymi inaczej „koniami w cholerę” na małą wyprawę.
Zaczęło się od dystansu około 30 km ale pogoda dopisywała więc zwiększaliśmy sobie stopniowo dystans. Nie obieraliśmy tras, których nie znamy tylko lokalne trasy dokoła komina tak aby w razie spadku formy dość szybko wrócić do domu.
Świat jakoś zwariował, ludzie jacyś zdenerwowani, chaotyczni tak jakby ostatni rok siedzieli zamknięci w domu… Może i tak jest? Praca zdalna, brak dłuższych urlopów odbiło piętno na postrzeganiu normalnego świata. Klaksony, wygrażanie rękoma to już chyba będzie codzienność i chyba zaczyna być dla nas zrozumiałe dlaczego jak grzyby po deszczu powstają nowe projekty gravelowe. Sami doświadczyliśmy tego chociażby na Bałtyk Bieszczady Tour w zeszłym roku. Szczególnie dała nam się we znaki końcówka trasy, której właśnie pod względem natężenia ruchu nie będziemy mile wspominać. Inaczej to wszystko wygląda gdy się jedzie w nocy. Ruch jest dużo mniejszy ale skoncentrowanym trzeba być bardziej no bo przecież zmęczenie jest jakoś większe.
Nam ten trening wyszedł nadzwyczaj dobrze. Pękła mała „stówka” więc było warto. Od jutra wracamy do treningów ale chyba zapowiada się dobry sezon. Oby tylko nie zapeszyć. Nastawiamy się na wyprawy bo jakoś w ultramaratonach startować już nam się nie chce. Komercjalizacja zrobiła się mega duża. Biznes i pieniądz ogarnął cały ten świat. Nie ma co narzekać jeśli na daną usługę jest klient to dlaczego nie. Jeszcze dwa, trzy lata temu pamiętamy jak ludzi pokonujących długie dystanse było mniej. Teraz każdy chce więcej, dłużej i mocniej a nas to już chyba przestało bawić bo medal na szyi możemy wystrugać sobie z drewna i oczywiście powiesić na szyi a liczyć ma się przede wszystkim dobra zabawa.
Mam nadzieję, że Wasze wyjazdy rowerowe szosowe, turystyczne, trekingowe też są w planach i na bieżąco będziecie zdawać z nich relację bo jak się uczyć to tylko z praktyki.
Najnowsze komentarze