Myślę, że najwyższy czas na podsumowanie roku 2017r. Cel został zrealizowany, ale czy rok był pod każdym względem udany? Niestety NIE! Głównym powodem były błędy przy wyborze nowego pracodawcy podjęte jeszcze w roku 2016r., które miały wymierny wpływ na działania roku 2017r. ale na opis tego zdarzenia zostawiam sobie osobny wpis. Jeszcze z końcem roku czytałem wiele podsumowań, które przygotowane były głównie w cyfrach. Czyli ile godzin, ile kilometrów, ile kalorii ile… wszystkiego po trochu. Kiedyś strasznie mnie to podniecało ile przejechałem kilometrów oraz wszystkie inne parametry z tym związane. Teraz mam to kompletnie w nosie. Jest na horyzoncie cel i trzeba go zrealizować. Moim celem w zeszłym roku było ukończenie w limicie czasu ultramaratonu rowerowego Pierścień Tysiąca Jezior na dystansie 610 km i to się udało…
Dość intensywnie przetrenowałem zimę więc wiosna roku 2017 napawała optymizmem.
Pierwszy na ruszt miał pójść brevet 200, który jak zawsze otwierał sezon „wojaży długodystansowych” w Pomiechówku. Niestety łapie mnie mega grypa, która trzyma mnie przez około miesiąc. Dwie wizyty u lekarzy, dwie serie antybiotyków i ponad dwa tygodnie l4 niweczy cały misterny plan przygotowania do Pierścienia Tysiąca Jezior.
Drugi na ruszt idzie również brevet tym razem na dystansie 400 km dookoła jeziora Śniardwy. Piękna malownicza trasa z niesamowitymi widokami. Jadę zaraz po chorobie. Pluje jakąś dziwną mazią. Mam wrażenie, że zaraz wyrzygam płuca. Generalnie mam ochotę się wycofać ale z racji kierunku trasy jest to niemożliwe. Dodatkowo nie słucham rad starszych kolegów i pod spodenki zakładam gacie więc dupę mam tak odparzoną, że na 150 km mam dość. Wyścig kończę, ale ze słabym czasem 22 godziny i 50 minut. Tutaj poznaje Piotra Latawca z którym umawiamy się Pierścień.
Trzecia na ruszt idzie Wyprawa Roku – Wiślany Szlak Rowerowy. Jedna z najciekawszych wypraw jakie miały miejsce. Odbyła się jak co roku 16 czerwca 2017r. a ja nadal kaszlałem czymś dziwnym. To gówno nadal nie chciało mnie puścić. W pewnym momencie zastanawiałem się czy nie zrobię rentgena bo to wszystko mi się nie podobało. Wyprawa super – 600 km w nogach i poznanych wiele ciekawych miejsc. Oby w przyszłości takie wyprawy się powtórzyły.
Czwarty na ruszt idzie cel główny czyli Pierścień Tysiąca Jezior – do Świękit jadę z dużym optymizmem ale też z lekkimi obawami. Cel – zmieścić się w limicie czasu. Udało się – 38 godzin i 40 minut. Praktycznie większość wyścigu jechałem solo, 27 godzin w deszczu. Mega start i mega impreza i wiem, że wrócę tam za rok. Tym razem celem nie będzie tylko ukończenie a zejście z czasem poniżej 30 godzin. W roku 2018 to będzie ostatnie przetarcie przed Bałtyk Bieszczady Tour 2018r.
Piąty na ruszt idzie planowany już od dawna wyjazd nad morze. Grodzisk Wlkp. – Ustronie Morskie to miał być remake Pierwszej Wyprawy Roku w 2013r. Zwykły trening bo przecież cel główny został osiągnięty. Wyjazd zrealizowany w 80% bo mówiąc uczciwie poddałem się pod Białogardem. Jednak co najgorsze spotkało mnie w Czarnkowie i przed Trzcianką. To był mega kryzys który trwał ze cztery godziny i który okrasił wszystkie moje słabości to raz ale też nauczył mnie pokory i sprowadził mnie trochę na ziemię. Już byłem pewniaczek, już zacząłem cwaniakować i dostałem silny cios. Brak odpowiedniego wyżywienia, nieodpowiedni ubiór i za duża pewność siebie była powodem słabej jazdy. To dobra nauczka o której zawsze będę pamiętać.
Szósty i ostatni to ostatni organizowany wspólnie z Fundacją Ranndonners Polska brevet w Grodzisku Wlkp. ma dystansach 200 i 300 km. Tutaj wszystko poszło tak jak powinno bez żadnych problemów, większych czy mniejszych. Kolejna udana impreza tylko szkoda, że ostatnia. Oczywiście o czymś myślimy na rok 2018r. ale będzie to lokalna impreza dla fanatyków długich dystansów.
Było podsumowanie 2017r. to i warto byłby napisać kilka zdań na temat planów na 2018r.
Oczywiście jeden główny to Bałtyk Bieszczady Tour 1008 pod który podporządkuje inne imprezy ale też całe życie. W samych startach nic się nie zmieni czyli w kalendarzu zostanie wszystko to co było w 2017r. z jedną dość kosmetyczną zmianą czyli zamiast brevetu na 400 km pojadę w Ultramaratonie Kolarskim Pięknych Zachód na dystansie 501 km. W chwili obecnej ciężko cokolwiek powiedzieć na temat corocznej Wyprawy Roku głównie jeśli chodzi o kierunek bo termin pozostaje bez zmian.
Czerwcowy brevet na dystansie 400 km to miała być kolejna impreza z cyklu imprez brevetowych. W nogach powinienem mieć przejechane zarówno 200 km na rozpoczęcie sezonu jak i jednodniowy wyjazd nad morze a wszystko to w jednym jasno określonym celu – przygotowanie do Pierścienia Tysiąca Jezior. Teraz już wiem, że się udało (relacja pisana po zakończeniu Pierścienia) ale na tamten czas zesrany byłem po pas. To nie jest tak, że mi się nie chciało ale po prostu zmogła mnie choroba, która trzymała mnie przez półtora miesiąca i nawet na samym „mazurskim brevecie” nie chciała odpuścić. A może to miał być sprawdzian, a jeśli tak było to na pewno go nie wygrałem bo jak to Beata zawsze mi powtarza, że jestem hipochondrykiem i w choroby psychicznie łatwo się wkręcam. No dobra załatwiamy sobie urlop z pracy i jedziemy dzień wcześniej z noclegiem – ja na zacnej sali gimnastycznej w Pomiechówku a Beata u siostry w Warszawie na Białołęce – to tak zacnie brzmi chodź czy Białołęka to Warszawa? No dobra zostawmy te dylematy i skupmy się na brevecie. Podróż mija nam świetnie, bez żadnych dodatkowych atrakcji. Po drodze spotykamy Franciszka, stałego bywalca brevetowych wojaży i od ostatniej bramki można powiedzieć, że jedziemy już wspólnie. To tak naprawdę Franciszek ratuje mi skórę ale o tym później… Dojeżdżamy do Pomiechówka bez problemu, kucharczak.com to już jakaś marka i nie czujemy się skrępowani tak jak za pierwszym razem. Jedyne czym się martwię tego wieczoru to tym, że mega mocno kaszle i mega mocno chrapie i tak naprawdę nie wiem co gorszę ale udało się i noc przesypiam spokojnie. Rano szybkie przygotowania trochę rozmów i o 7.55 jestem gotowy do startu. Na starcie 37 śmiałków – część twarzy już się zna więc wiem miej więcej kto jak pojedzie. Ja wiem, że jadę swoje na spokojnie. Rano też zauważam, że zapomniałem bluzy z długim rękawem… no to mamy problem bo wiem też, że pojadę w nocy a same rękawki mogą nie wystarczyć. Tutaj właśnie z pomocą przychodzi mi Franciszek który na punkcie kontrolnym na 250 km zostawia mi jedną bluzę uf….
Start – i ruszamy i jak zawsze zanim ogarnę moją nawigację i wgram kursy to połowy stawki już nie widzę i nigdy już nie zobaczę a druga połowa właśnie mi odjeżdża. Tak więc od 15 km jadę już solo i dobrze bo na 100 -150 km zaczynam tak mocno kaszleć, że mam wrażenie że wypluje płuca. Mija ten stan po jakiś 50 km ale w głowie mam już poukładane różne hipochondryczne historie. Wcześniej na 30 km spotyka mnie ciekawa sytuacja. Dość szybkim tempem podjeżdża do mnie młody kolarz, dość wygadany i nawiązuje się dyskusja:
część, co tam – jak forma ? – pyta kolarz
a dobrze, jadę swoim tempem – odpowiadam energicznie (zawsze tak mówię aby uniknąć stwierdzenia – siadaj na koło – za słaby na to jestem i mógłbym w tym tempie nie dojechać 100 km)
utrzymuję dyskusję – a u Ciebie co tam? – przy okazji zapraszam też na grodziski brevet 🙂
chwila ciszy i słyszę od kolarza – ja Ciebie znam… cała Polska Ciebie zna…. – chciałbym zobaczyć wtedy konsternacje na swojej twarzy hehe… i dalej słyszę… to Ty jesteś od tego bloga… pisz więcej bo coś ostatnio się opierdalasz….
oczy otwieram z niedowierzania szeroko …. żegnamy się dobrym słowem a mi „papa” się jeszcze cieszy przez najbliższe 50 km… myślę, sobie może warto pisać tego bloga
Ja lecę dalej i już chyba wiem, że jestem ostatni a jednak z błędu wyprowadza mnie Piotr Bolek który dojeżdża samochodem technicznym i informuje mnie, że za mną jest jeszcze dwóch kolarzy. Myślę sobie – kurde ostatni ma zawsze zdjęcia na FB a za mną jeszcze dwie osoby….
Potem wiem, że za mną jechał Piotr Latawiec z którym ukończyłem ten brevet … ostatni, bo ten co był za nami już nie dojechał… w limicie czasu. Mazury przeleciały bardzo szybko a zamiast spędzić dłuższą chwilę gdzieś nad jeziorem ja spędziłem ją na stacji w Orzyszu… a czemu nie i lokalnersi opowiedzieli mi krótką historię poligonu i wojska. Żegnając się powiedziałem, że jeszcze tutaj wrócę tylko po głębszym przemyśleniu zastanawiałem się po co?
Na głównym punkcie kontrolnym, żywieniowym poznaje Piotra Latawca, doświadczonego ultrakolarza z którym kończę ten wyścig. Dobrze nam się razem jechało, tempo było odpowiednie a i kryzysy przyszło nam razem przejść gdzieś 20 km przed metą jak głowy nam opadały do spania. Miesiąc później na Pierścieniu już takich kryzysów nie miałem więc sam nie wiem z czego się one wtedy wzięły. Z Piotrem umówiliśmy się, że razem przejedziemy właśnie Pierścień, ale jak to się zakończyło to musicie poczekać do relacji właśnie z Pierścienia.
Mazurski brevet na 400 km ukończyłem ze słabym czasem 22:45 i przyjechałem ostatni. Do tych miejsc z tyłu stawki jestem już przyzwyczajony i wcale mi to nie przeszkadza. Nie zacząłem jeździć dla miejsc tylko dla pokonania własnych słabości a umiejętności te mogę wykorzystać w przyszłości w życiu prywatnym jak i osobistym.
Do domu wracamy już na spokojnie z nowymi doświadczeniami, z bólem tyłka i nóg ale opłacało się bo wszystko dobrze skończyło się miesiąc później.
Podobno Sieraków to miasto widmo. Ciężko tam rowerem dojechać. Nic bardziej mylnego. W zeszłym tygodniu na pierwszej w tym roku „stopięćdziesiątce”, które wróciły do łask po ponad rocznej przerwie udało nam się wspólnie z Żabą dojechać do tego przeuroczo położonego miejsca. Miasteczko położone na skraju Puszczy Noteckiej, nad Wartą pomiędzy dwoma jeziorami: Jaroszewskim i Lutomskim to przedsmak tego co spotka nas 02 czerwca 2017r. w Pomiechówku na kolejnym już brevecie organizowanym przez Fundację Randonneurs Polska. Kolejny brevet na dystansie 400 km to wycieczka dookoła jeziora Śniardwy. Więcej na www.brevety.pl
Ale od początku. Dopiero w zeszłym tygodniu koło 17 maja 2017r. wsiadam na rower po blisko półtora miesięcznej przerwie przede wszystkim z jazdą na rowerze jak i blogiem. Podwójne zapalenie oskrzeli, podwójna dawka antybiotyków i utrzymujący się się praktycznie do dzisiaj kaszel spowodował, że odechciało mi się wszystkiego. Pisanie, jeżdżenie było poza moim zasięgiem i myślę, że gdybym nie pozbierał się w tym tygodniu to najprawdopodobniej ten sezon bym sobie odpuścił. Udało mi się poskładać ale nie odbyło się bez ofiar. Straciłem brevet na 200 km na otwarcie sezonu w Pomiechówku i na ten który odbędzie się już za tydzień jadę z wielkimi obawami o moją formę. Chodź na dystansie do 100 km noga idzie jak petarda to nie wiem co będzie dalej. W rowerku, który pod względem wizualnym i częściowym wszystko jest ok. zaczęło coś wczoraj pukać i stukać. I chodź na mechaników nie ma już czasu pojedziemy na spontanie i zobaczymy co będzie się działo. Wyjątkowo jedziemy dzień wcześniej aby przed startem przespać pełną noc. Plan i strategia jest obrana więc tylko aby wszystko ułożyło się tak jak powinno. Nastawienie też już jest lepsze chodź pojawiło się parę „kwiatków”, które próbowały mnie wybić z rytmu ale o tym po brevecie… Z wielkim entuzjazmem wracam do pisania no bo przecież muszę Wam napisać jak zdobyłem koszulkę Komandora BBT 1008 i co powiedziałem temu dzieciakowi ale to po zbliżającym się brevecie.
„Gdy emocje już opadną jak po pierwszej bitwie kurz”, można by było cytować słowa jednej ze znanych mi piosenek. Tak ostatnio dzieje się i u mnie. Mijają prawie dwa miesiące od kiedy zmieniłem pracę i jestem po aklimatyzacji. Już kiedyś pisałem, że zarówno listopad jak i grudzień to jedne z tych cięższych miesięcy ale widzę, że udało się je jakoś przeżyć. Wracając do pracy w banku nie miałem żadnych obaw. Znam się na tym, ba… uważam, że jestem w tym naprawdę dobry a że to cały czas grupa EsDżiBi to procedury są mi znane. Jednak w natłoku poznawania nowości nie mogło zabraknąć miejsca na treningi. Powolutku wracam do tej codzienności tak aby te trzy treningi tygodniowo realizować. Ciężko jest wszystko ogarnąć jak się nie ma bata nad sobą tym bardziej, że jazda na trenażerze nie należy do tych gdzie czas mija bardzo szybko. Teraz staram się walczyć przed wszystkim z wagą. Z fajkami i alkoholem już sobie poradziłem więc zostaje waga. Tutaj jednak widoczny jest największy brak dyscypliny. Niby się pilnuje, niby jem zgodnie z planem ale waga cały czas jest na tym samym poziomie. Dużą uwagę zacząłem zawracać na trening ogólnorozwojowy. Ćwiczenie mięśni brzucha też są w moim kalendarzu ale wszystko pomalutku i wolnymi krokami.
Dorobiłem się książki „Bałtyk – Bieszczady Tour 1008 czyli jak przejechać rowerem 1008 km non stop”. To naprawdę ciekawa lektura która moim zdaniem napisana jest bardzo prostym językiem i o to właśnie ma chodzić. Niektóre historie są dość ciekawe i nie chciałbym aby mi się przydarzyły akurat w tym wyścigu. Wyścig wyścigiem ale aby tam być trzeba jeszcze przejść eliminacje. No i o to zadbałem zresztą po uprzedniej konsultacji z Remkiem. Dylematów trochę było bo od 01-02.07.2017r. organizowany jest, zresztą przez te same osoby co BBT 1008 Pierścień Tysiąca Jezior. To 610 km mazurskich tras które pokonać trzeba w 40 godzin. Tak na chłodno robiąc swoje pierwsze 400 km w 21:30 myślę, że i te 610 km jest do pokonania bez zbędnych problemów ale do każdego dystansu trzeba podchodzić z ogromnym szacunkiem dlatego nie będę popadał w hura optymizm. Tym bardziej, że przed tym ważnym startem czekają mnie jeszcze inne sprawdziany w tym 400km w Pomiechówku. Przygotowałem sobie cały kalendarz na rok 2017r.i chciałbym się go trzymać. Zaliczenie 90 % imprez z listy startowej byłoby nie lada wyczynem nie zapominając o Wyprawie Roku 2017.
Kalendarz sezonu 2017 wygląda następująco.
W planach mam jeszcze jeden i to dłuższy start bliżej domu. Tour de PoMorze bo to o nim mówię jest równie wymagający jak Pierścień Tysiąca Jezior. Między tymi dwoma startami jest miesiąc przerwy także myślę, że starczy mi czasu na ewentualną regeneracje. Na pierwszy rzut oka ilość startów przeraża ale z tej całej listy pierwszy start stoi pod znakiem zapytania no i w sierpniu będę miał trochę wolnego gdyż jestem organizatorem a nie uczestnikiem. Oczywiście pracy jest wtedy dużo więcej ale dla mnie to sama przyjemność.
W tym wszystkim mam jeszcze jeden i to chyba największy dylemat. Czy jechać open czy solo. Z jednej strony jeżeli chodzi o Pierścień Tysiąca Jezior to teren nie znany, pierwszy raz tak duży start i nie wiem czy nie lepiej pokusić się o kategorię open licząc ewentualnie na czyjąś pomoc. Jak uda się to pokonać do właśnie może Tour de PoMorze będę starał się jechać w kategorii solo. W chwili obecnej jest dużo pytań, wiele dylematów a i do startu pozostaje dużo czasu więc tymi o to wątpliwościami zakończę ten wpis.
Najnowsze komentarze