Jak zawsze po długich trasach, sprawdzianach przychodzi tydzień regeneracji. Z jednej strony nudzi mi się wtedy bardzo, bez roweru, ale może i dobrze, bo jest czas na pchnięcie innych spraw do przodu. Tych spraw poza rowerowych jest całkiem sporo. Cały czas przecież walczę z moją „mekką kolarstwa szosowego”, która ma powstać w Grodzisku Wlkp. jak i sprawy związane z inkubatorem przedsiębiorczości.
Ten tydzień regeneracyjny rozpoczął się bardzo dobrze tym bardziej, że byłem sam, bo moje „gady” były na wakacyjnych rozjazdach. Mogłem na spokojnie sobie pojeździć nie martwiąc się o nic. Starałem się nie oddalać się zbytnio od mojego domu i droga w kierunku Ptaszkowa, Cykowa była wymarzoną do krótkich, godzinnych treningów. Cały czas w głowie miałem wątpliwości, co kolejnego długiego testu, który mnie czeka już za 2 tygodnie. Czy zostać przy 300 km czy rwać się na 400 km i czuć się spełniony, że w tym roku w 100% wykonałem założone przez Remka zadania. Remek też na głowie miał swoje przygotowania, bo szykował się do Race Around Austria 2016 (obecnie w trakcie pisania tego tekstu jest już ma półmetku tego ciężkiego wyścigu). Race Around Austria to wyścig, który nie przechodzi mi nawet przez myśli, jest poza moim zasięgiem zarówno pod względem obecnych możliwości jak i marzeń. Zresztą ja mam swoje cele i staram się do nich dążyć. Tak czy inaczej mocno kibicuje Remkowi aby osiągnął złożony przez siebie wynik czyli „pudło”.
Wracając jednak do spraw, które były w moim zasięgu i nad którymi musiałem popracować, czyli regeneracji. Pierwsza część tygodnia to normalne cykle treningowe + dieta natomiast drugi część tygodnia nie była już taka przyjemna. Ten piątek na dłużej utkwi w mojej pamięci, chociaż wcale na tak nerwowy dzień się nie zapowiadał. Zacząłem normalnie od rozgrzewki (15 minut) potem wytrzymałość przy pulsie 151-160 i obrotach korbą 91-95. Nic się nie zmieniło pod kontem trasy. Grodzisk – Ptaszkowo i powrót do Grodziska. Trochę tych minut mi brakowało i postanowiłem wybrać się w „objazdową wycieczkę” po Grodzisku. Trochę martwiła mnie ciemnogranatowa chmura, która w dość szybkim tempie przemieszczała się z nad Nowego Tomyśla w stronę Grodziska. Deszczu, jako takiego się nie bałem, ale po prostu nie chciałem znowu być mokry, co mogło jak to często u mnie bywa skończyć się zaziębieniem. Niestety nie uniknąłem tego i na około kilometr przed domem dopadły mnie pierwsze krople, które przerodziły się w ostro padający deszcz.
Przyspieszyłem – czułem jak woda coraz bardziej pryska spod moich gładko wyprofilowanych opon. Duże krople deszczu skapywały po kasku na moje okulary, co utrudniało mi widoczność. Do domu pozostało mi 300 m, więc niczym Mark Simon Cavendish stanąłem na pedałach niczym profesjonalny sprinter. Mięśnie nóg napięły się niczym balon.
Tego co stało się później nie mogłem przewidzieć. Na ostatnich dwudziestu metrach postanowiłem skrócić sobie drogę i bum…
Widziałem, że jadę trochę za szybko. Gwałtowny ruch ręki pociągnął manetkę od hamulca blokując tylne koło… Padający deszcz, brak przyczepności doprowadziło do niekontrolowanego poślizgu. Koło uciekło pod kątem 30 stopni, ale jeszcze próbowałem się ratować… Podrzuciłem rower do góry i wskoczyłem przednim kołem na chodnik. W tym momencie widziałem, że to był błąd. Tylna część roweru nie „zabrała” się na chodnik i przez prawe ramie przeszorowałem po chodniku…
Pierwsze myśli – gdzie jestem i co się stało. Drugie, – co z „moją dziewczynką” jak mocno jest uszkodzona. Później dopiero martwiłem się, co ze mną i czy wszystko jest na miejscu. Jak wypiąłem się z bloków tego nie wiem do teraz. Przez 30 sekund leżałem na chodniku, aż w końcu trzeba było się pozbierać. W rowerze spadł łańcuch a reszta była w całości. Trochę odarty łokieć oraz zbite biodro to najmniejszy wymiar kary, jaki poniosłem za moją nieodpowiedzialność. Głową uderzyłem w asfalt, ale kas uratował mnie od cięższej kontuzji. Pękł, co może świadczyć o sile uderzenia. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym czy zakładać kask rowerowy czy nie odpowiedź jest prosta. Warto a nawet trzeba. Po tym całym incydencie sobotni dłuższy trening zamienił się w krótki 30 minutowy rozjazd.
Ostatni okres to czas przygotowań do „Frangens non flectes” (Zegniesz, nie złamiesz) – Brevet 200 Grodzisk Wlkp. To impreza, którą organizuje po raz pierwszy i na której powodzeniu bardzo mi zależy. Temu wątkowi poświęcę osobny akapit …
Najnowsze komentarze