Chyba przyszedł ten moment, ten czas na podsumowanie sezonu 2020r. Myślę, że wspólnie z Beti wykonaliśmy kawał dobrej roboty chociaż mówiąc szczerze nie zrealizowaliśmy planów startowych w 100%. Sami zadajemy sobie pytanie co dalej? Jakie plany? Jakie cele? Co poszło nie tak. Mając na uwadze sytuację epidemiologiczną zrobiliśmy kawał dobrej roboty bo pojawiliśmy się na startach kluczowych imprez to raz a dwa, że obyliśmy kilka wyjazdów turystycznych.
Sezon zacząłem sam, bez Beti wyjazdem na morze. Dystans 300 km nie był dla mnie wielkim wyzwaniem ale będąc na początku sezon pozwolił mi na ocenę mojej formy fizycznej po nieprzepracowanym okresie zimowym. Następnie „pod koło” wziąłem również samodzielnie (bez Beti) wyjazd do Wrocławia. W wyprawie uczestniczył jeszcze Łukasz z którym do końca sezonu odbyłem jeszcze kilka wspólnych wyjazdów. Zamykając temat wyjazdów turystycznych sezon zakończyliśmy wyjazdem do Krakowa. W tej misji uczestniczyła już Beti. Zarówno dla Łukasza jak i Beti (pokonywali taki dystans 450 km) pierwszy raz było to ciekawe doświadczenie. Można powiedzieć, że cykl tych wyjazdów był sprawdzianem przed zbliżającymi się imprezami ultramaratonowimi.
Poruszając temat imprez sportowych zaczęło się dla Nas bardzo dobrze. W limicie czasu ukończyliśmy maraton TourDeSilesia na dystansie 250 km. Zarówna ta impreza jak i wyjazdy turystyczne napawały nas optymizmem, że dłuższe ultramaratony rowerowe uda nam się również ukończyć. Niestety zarówno Pierścień Tysiąca Jezior na dystansie 610 km jak i Bałtyk Bieszczady Tour na dystansie 1008km nie poszły zgodnie z naszymi założeniami. Pierwszą imprezę ukończyliśmy ale nie zmieściliśmy się w limicie czasu natomiast na drugiej imprezie dotrwaliśmy do 960 km i zmuszeni byliśmy się wycofać. Jak to stare przysłowie mówi „życie pisze różne scenariusze” nam właśnie taki napisało.
Ostatnim cyklem imprez, które po części organizowaliśmy to były lokalne wyjazdy gdzie przede wszystkim „parytet” zawsze był zachowany a po drugie były to lokalne wyjazdy, które nie przekraczały dystansu 120 km. Celem tego projektu było zintegrowanie lokalnego, kobiecego środowiska kolarskiego. Myślę, że była to wspaniała odskocznia od dłuższych bardziej wymagających wyjazdów.
Na koniec podsumowania nie należy zapominać o organizowanym przez nas Maratonie Rowerowym. To była już piąta odsłona tego projektu i mamy nadzieję, że na kolejne przejdzie czas. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Teraz jest czas na przygotowanie się do nowego sezonu. Określenia sobie planu i ustalenia celów, które w głowie już się powoli rodzą.
Po prawie dwóch latach, poszukiwaniu własnej legendy, pozostawieniu za plecami tego co niepotrzebne, zastanowieniu się nad własną przyszłością tą rowerową jak i zawodową wracamy do gry! Mocniejsi, silniejsi bardziej zdeterminowani z nowym … starym celem … no właśnie jakim?
Cel cały czas jest ten sam czyli ultramaraton kolarski Bałtyk Bieszczady Tour na dystansie 1008 km. Nie solo i nie open … tylko team! Tak dobrze przeczytaliście TEAM!
Do zespołu dołącza Beti i wspólnie w 2022r. chcemy ukończyć ten arcytrudny wyścig. Czy moglibyśmy to zrobić jeszcze w tym roku? Oczywiście, że tak tylko po co. Nie ma się gdzie spieszyć tym bardziej, że Beti dopiero w tym roku zaczęła porządnie pedałować. Pierwsze wyprawy 24 godzinne, pierwsze zmagania w jeździe nocnej … wszystko pierwsze także na spokojnie a jeśli cel jest odległy to zabawa będzie trwała dłużej.
Poukładaliśmy sobie życie w ten sposób, że już niczego nie musimy tylko możemy lub chcemy. Ja jestem tym szczęśliwcem, że dołączyłem do grona 4% ludzi na świecie, którzy kochają to co robią zawodowo. Co to oznacza? Że do pracy już nie chodzą tylko z dnia na dzień, z godziny na godzinę z minuty na minutę realizują swoją pasję… ekstra! Jak długo? No właśnie … powiedziane jest, że do emerytury ale jak to będzie to zobaczymy bo ze mną jest po prostu różnie. Czasami mogę wyjechać w Bieszczady….
Wszystko…. to znaczy całe nasze przygotowania. Będziemy pisać, opowiadać a za namową Piotra i firmy Mornel www.mornel.com czyli specjalistów internetowego biznesu również nagrywać. Na początek musimy przede wszystkim trenować bo za chwilę ruszamy na Mazury i jedną z najlepszych imprez ultramaratonowych w Polsce czyli Pierścień Tysiąca Jezior na dystansie 610 km. Trzymajcie kciuki za Beti, trzymajcie kciuki za nas,
Cel jest jest jeden Bałtyk Bieszczady Tour 1008r. w 2022r.
Bywają sytuacje w życiu, że w ostatniej chwili uda Ci się wskoczyć do autobusu gdzie drzwi zamykają się przed nosem ale też sytuacje gdzie przez połowę dnia łapiecie autostop i gdy jesteście już zrezygnowani, poddajcie się a nagle jadące i trąbiące na Ciebie auto zawozi Cię do miejsca docelowego. Myślicie sobie że wygraliście życie ale na miejscu okazuje się że nie masz nic! No i co teraz … przychodzą chwile zwątpienia i nostalgii ale życie idzie dalej.
Tak było też z nami przed Bałtyk Bieszczady Tour 1008, który odbywał się sierpniu 2020r. Okazję jak przy autostopie złapaliśmy na kończącym się Pierścieniu Tysiąca Jezior na dystansie 610 km który startował 19 lipca 2020 r. Dla nas zakończył się 44 godziny po przejechaniu startu i o 4 godziny za późno aby złapać kwalifikacje do BBT. To wtedy Beti wywarła ogromne wrażenie determinacją, siłą woli i przede wszystkim tym, że po zaliczeniu siedem kilometrów przed metą na asfalcie „ślizgu jak pingwin na lodzie” około czwartej nad ranem 🙂 podniosła się i dojechała na metę.
Chyba to ostatnie okazało się znamienne, że wystartowaliśmy w BBT. W Świnoujściu meldujemy się późnym wieczorem dzień wcześniej, w hotelu dziesięć minut od przeprawy promowej czyli miejsca naszego startu. Wycieczka po Świnoujskiej plaży ma być dla nas rozruchem, następnie obiad i powrót do hotelu gdzie na górnych piętrach Filipińczycy i Ukraińcy przechodzą okresową kwarantannę. Zabawa w COVID trwa na całego ale My zupełnie się tym nie przejmujemy. Krótka drzemka i przygotowujemy się do startu, który mamy zaplanowany na godzinny wieczorne. Sam model startu jest nam znany. Przecież robiliśmy to dwa lata wcześniej. Na miejscu meldujemy się około dwóch godzin przed startem.
START… niby formalność ale Beti startuje sześć minut przede mną. Czeka na mnie te kilka minut i dalej ruszamy już w grupie. Początek to ogromne przetasowania, ale z nami i kto by pomyślał, że do samego końca są „Kozłowscy” którzy stają się w pozytywnym tego słowa znaczeniu konkurentem do dalszej jazdy 🙂
Pierwsze dwa punkty kontrolne czyli Płoty (77 km) i Drawsko Pomorskie (131 km) idą nam bardzo składnie. Jesteśmy już praktycznie sami ale czujemy, że gonimy burzę, która przeszła przed nami i uciekamy przed frontem, który wystartuje z rana w godzinach porannych. Czas w którym pokonujemy poszczególne kilometry nie napawa optymizmem, że nie wiadomo jaki czas osiągniemy ale też nie nakazuje panikować, że sobie nie poradzimy. Do Piły (227km) zajeżdżamy z czasem 13 godzin a tam trochę koczujemy bo przecież PK obsługuje Geniu i Danka którzy goszczą nas jak zawodowych kolarzy.
Kolejne odcinki czyli Nakło (288km) gdzie mierzymy się z pierwszym i ostatnim oberwaniem chmury pokonujemy dość ruchliwą trasą, która odbiera nam w pewnym stopniu motywację do dalszej jazdy ale walka trwa. Solec Kujawski (341 km) i Kowal (438 km) to punkty generalnie bez historii. Musimy się dość szybko ogarnąć i pchać się do przodu bo matematyka nie kłamie a już powoli włączył się w mojej głowie zmysł matematyczny i zaczynam liczyć czy w ogóle jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym dystansem. Naszym celem jest jak najszybciej dotrzeć do Starachowic (695km) więc Łowicz (518 km) i Opoczno (616 km) to dla nas tylko przystanek.
Starachowice (695km) to miejsce gdzie już wiedziałem, że ukończenie przez Nas BBT będzie wyczynem bo aby złapać rezerwę na ukończenie to trzeba byłoby spać około godziny i ruszyć w trasę. Po godzinie spojrzałem Beti w oczy i wiedziałem, że trzeba jeszcze godziny a za godzinę kolejnej godziny i tak naprawdę po czterech godzinach ruszyliśmy w trasę a góry … no właśnie te przeklęte góry były przed nami. W Starachowicach mieliśmy 46 godzin w nogach czyli do mety 24 godziny i pokonanie 320 km. W normalnych warunkach zajęłoby nam to 16 godzin ale cztery godziny przeznaczone na spanie dawało nam tylko 4 godziny zapasu … generalnie temat do zrobienia.
Ze Starachowic ruszamy nad ranem w kierunku Sandomierza. Wiatr niekorzystanie odwraca się w naszą stronę. To boli… jest walka … tym bardziej, że Beti nie potrafi jechać na kole więc wspólna jazda pod wiatr nie daje efektów. Godziny rezerwy nam uciekają a odległości pomiędzy punkami kontrolnymi wydłużają się. Sandomierz zaliczamy z samego rana w PK którego nie ma. Jesteśmy głodni i zmęczeni więc co raz częściej dosypiamy na przystankach autobusowych.
W okolicach Stalowej Woli wiem, że rezerwy zostaje nam już raptem dwie godziny a prawdziwa walka dopiero przed nami. Stalowa Wola to strata godziny bo trafimy na poranek czyli mega zmożony ruch uliczny i droga w kierunku Łańcuta jest dla nas mega katorgą. Walka nadal trwa.
Łańcut to dla Beti takie mega pozytywne nastawienie bo na PK pojawiają się rodzice. To zawsze mega motywacja. Z jednej strony mega podbudowanie a z drugiej strony mało czasu na rozmowę bo czas nagli. „Swojskie” strony powodują, że adrenalina rośnie i chce się jeszcze wycisnąć ile się da. Łańcut wydaje się być zbawieniem bo idziemy mega mocno pod średnią na tym odcinku 30 km/h ale za Kańczugą rozbija nas Łopuszka Wielka gdzie jest pierwsze prowadzone. Jeszcze walczymy chociaż ja już wiem, że godzina zapasu to tak naprawdę koniec aby zmieścić się w czasie.
Miejscowość Brzeska odcina guzik! Leje się głównie dołem to tak jak w samochodzie włącza się czerwona lampka silnika powodująca jego zatracie. Generalnie można jechać dalej ale prawdopodobieństwo wymiany silnika jest dużo. Bircza staje się dla nas granicą z typu „być albo, nie być”. Dojeżdżamy i pierwsze myśli pojawiające się się, że to już koniec. Ale nikt z Nas nie ma odwagi zadzwonić do Roberta Janika z informacją, że rezygnujemy 🙂 w końcu telefon wykonuje Beti … rozmowa a raczej komunikat z drugiej strony słuchawki jest krótki i żołnierski … macie dojechać do mety …. i tyle … aż tyle i tylko tyle… Bircza odcina Guzik ale próbujemy walczyć…
Poddajemy się na 966 km w Ustrzykach Dolnych tylko 46 km przed metą mając już przejechane 70 godzin w nogach. To była już moja decyzja… po prostu wystarczy… to już niczego nie zmieni… niczego nam nie da… zrobiliśmy mega dużo… to znaczy Beti zrobiła… czy zostaje niedosyt? Oczywiście że tak bo jak startujesz to chcesz wygrać ale też musisz liczyć się z porażką. To właśnie ta porażka ukształtuje Cię co do dalszego uprawiania tej arcytrudnej dyscypliny. Dojazd do Mety to już historia… o której chyba nie warto pisać.
Posumowanie: Wystartowaliśmy to jest + czy za szybko pewnie tak! Nasz cel to był Bałtyk Bieszczady Tout 1008 w roku 2022r. Czy wystartujemy TAK ! Czy pokonamy ten dystans w 70 godzin TAK ! Czy będziemy walczyć na szlakach ultra TAK !
Czy jesteśmy ULTRA Team … TAK!
Najnowsze komentarze